W nocy z czwartku na piątek stacja telewizyjna My Life Time wyemitowała ostatni odcinek szóstego sezonu programu Project Runway. Pisaliśmy już wcześniej, że sezon ów uznany został za najgorszy do tej pory i w sieci łatwo znaleźć liczne komentarze poddające w wątpliwość sens emitowania kolejnych edycji show.

Ostatni odcinek trzymał w napięciu, choć nie takim, jak w przypadku poprzednich sezonów. Wygrana nie była zaskoczeniem – zwyciężczynią została pochodzą z Gruzji projektantka Irina Shabayeva, która praktycznie od początku programu zbierała bardzo pozytywne opinie jury. Irina także niejednokrotnie wygrywała poszczególne konkurencje w programie.

Nie sposób odmówić jej talentu i poczucia estetyki – większość kobiet zapewne chętnie widziałaby jej projekty w swojej szafie, choć Irina przez cały ciąg trwania programu wzbudzała raczej negatywne emocje i zyskała sobie opinię osoby złośliwej i wyrachowanej. Te jej cechy były bardzo eksponowane przez twórców programu, którzy naświetlali każdą jej negatywną wypowiedź i zagranie.

Kolekcja Iriny była utrzymana w odcieniach czerni, beżu i szarości. Shabayeva zainspirowała się Nowym Jorkiem i kobietą mieszkającą w tym wielkim mieście. Bardzo ciekawa była jej interpretacja – ubrania w pewien sposób miały nawiązywać do zbroi, ale jednocześnie pozostawały bardzo kobiece. Jako jedyna z trzech projektantek biorących udział w finale zwróciła uwagę na detale – nakrycia głowy i torebki. Wyraźnie widać, że jej kolekcja była przemyślana i spójna, a Irina dokładnie przygotowała się do decydującej konkurencji.

Składająca się z trzynastu zestawów kolekcja na pewno przypadnie do gustu kobietom, którym podobają się obecne trendy. Nam się podoba, ale na pewno nie rzuca na kolana.

Co można powiedzieć o pozostałych dwóch projektantkach?

Carol Hannah Whitfield poradziła sobie świetnie, zważywszy na to, że na kilka dni przed pokazem dopadła ją choroba. Carol Hannah dobrze czuje się w klimatach wieczorowych i podczas trwania programu zazwyczaj przygotowywała piękne, kobiece suknie nadające się na bardziej i mniej zobowiązujące wyjścia. Sama zresztą wielokrotnie podkreślała, że ciężko idzie jej projektowanie innych części garderoby, niż właśnie suknie. W jej kolekcji naszą uwagę zwróciła sukienka ze spódnicą składającą się z tiulowych falban, efektownie zwężająca się ku dołowi. Każda z kreacji autorstwa Whitfield była dopracowana w najmniejszym szczególe. Finałowa kolekcja projektantki nie była zaskoczeniem. Poszczególne elementy były piękne, ale, na co zwrócił uwagę Michael Kors, kolekcji brakowało jakiegoś wspólnego elementu, motywu przewodniego.

Althea Harper pokazała dość zróżnicowaną kolekcję, choć niektóre jej elementy wydawały się trochę niedopracowane i jakby dodane naprędce. Althea nieraz pokazała, że świetnie wychodzi jej projektowanie strojów na co dzień, takich, które z radością założyłyby na siebie kobiety podążające za trendami. Harper przygotowywała zarówno suknie jak i zestawy ze spódnicami, spodniami i marynarkami. Jej projekty podkreślały i uwydatniały kobiece kształty, choć niektórzy komentujący zwracali uwagę, że część jej kreacji dobrze wygląda tylko na chudziutkich modelkach, bo kobiety o przeciętnym rozmiarze zyskałyby w nich co najmniej kilka kilogramów. Mimo wszystko trzeba oddać, że Althea ma świetne wyczucie stylu i bardzo umiejętnie komponuje ze sobą nowoczesne formy. Pomysły Althei i Iriny bywały dość zbieżne, przez co Irina zarzucała Althei kopiowanie jej stylu. Tak naprawdę jednak obie projektantki były wierne obowiązującym trendom i naszym zdaniem o kopiowaniu jedna drugiej nie może być mowy – jeśli już, to obie panie garściami czerpały z pokazów wielkich projektantów, bo swetry oversized i skórzane spodnie, spódnice oraz legginsy to nie jest nic nowatorskiego, a motyw, który przewijał się przez wybiegi podczas pokazów kolekcji jesienno-zimowych.

Na koniec zobaczcie jeszcze zwycięską kolekcję Iriny: