Wyobraźmy sobie, że nie ma wszechobecnych dziś drogerii. Że podstawę naszego zaopatrzenia stanowi osiedlowy kiosk, a w nim krem Nivea, woda brzozowa i szampon familijny, ewentualnie pokrzywowy. Pachnące mydełka? FA kupowano w Pewexie, ale nie każdy mógł sobie pozwolić na zaopatrywanie się w tym sklepie.

Jak zatem o urodę dbały nasze mamy i babcie?

&nbsp

Uroda w PRL-u: Jakby było, gdy nic nie było?Trzeba przyznać, że okres PRL-u stanowił prawdziwe ćwiczenie dla wyobraźni i zmysłu praktycznego zarazem. Gdy na sklepowych półkach stał głównie ocet, panie nauczyły się do urodowych celów wykorzystywać również i tę mało przyjemną substancje. Stosowały m.in. płukanki z octu, by nadać włosom połysk. To było niezbędne, gdy np. zabrakło szamponu i trzeba było umyć włosy mydłem, a następnie spłukać szarawy nalot, jaki pozostawał. Idealnie nadawała się do tego celu deszczówka, ale ta była nieco zimna no i trzeba ją było wcześniej zebrać. A ocet – choć nieładnie pachnący – był pod ręką nieustannie.

Uroda w PRL-u: Jakby było, gdy nic nie było?Wybór szamponów był dramatycznie ograniczony – na półkach stał szampon familijny, pokrzywowy, czasem łopianowy. Najlepiej działały szampony dla dzieci, ale te sprzedawano w małych objętościach, więc w pierwszej kolejności w domach korzystały z nich maluchy, a nie ich mamy.

Odżywki do włosów? Owszem, w paczkach zza granicy. Mężczyźni wracający np. z Niemiec nie zachwycali się raczej urodą tamtejszych pań, ale ich włosami – owszem. Po prostu były mniej spuszone.

Uroda w PRL-u: Jakby było, gdy nic nie było? By włosy się nie przetłuszczały stosowano wodę brzozową. Wysoką zawartością alkoholu w tejże substancji nikt się nie przejmował. Ważne, że nie trzeba było myć włosów częściej, niż to konieczne. Wg producenta ten „preparat do pielęgnacji włosów zawierający ekstrakt z liścia brzozy i tataraku zmniejszał objawy łupieżu, wzmacniał włosy, nadawał im puszystość, miękkość oraz elastyczność”. Zgoła inna klasa konsumentów uważała go za smaczny i – co najważniejsze – niereglamentowany napój alkoholowy dość powszechnie dostępny w kioskach.

Uroda w PRL-u: Jakby było, gdy nic nie było?Balsamy do ciała? Takie cuda również przywożono np. z Niemiec. Lokalny rynek oferował krem Nivea, który służył jako krem do opalania, krem do ust, krem przeciwzmarszczkowy i balsam do ciała rzecz jasna. Inne panie stosowały do tego celu oliwki dla niemowląt, np. olejku Jacek i Agatka.

Braki dotykały każdego rodzaju urodowego asortymentu, ale z makijażem było już lepiej. Marka Celia wiodła wówczas prym, zaś w Pewexie można było kupić m.in. kosmetyki Yardleya czy Rimmel. Nikt wówczas nie zastanawiał się nad konsystencją pomadki, jej połyskiem czy stopniem napigmentowania cieni – ważne, że w ogóle były.

Sposób na makijaż był dość prosty: cienie najczęściej były błękitne, liliowe lub seledynowe. Do tego kredka do oczu (czarna bądź brązowa), rzęsy wytuszowane mascarą „plujką”. Nazwa – jak nietrudno się domyślić – wzięła się ze sposobu „obsługi” tegoż kosmetyku, po prostu trzeba było pluć na pigment w kamieniu, następnie szczoteczką nabierano nieco czarnej mazi. Policzki malowano brzoskwiniowym różem, zaś usta barwiono szminką Celii. Podkładów używano rzadko – najczęściej stosowano sam puder, natomiast w wersji wieczorowej jego ilość na twarzy wzrastała dość mocno.

Uroda w PRL-u: Jakby było, gdy nic nie było?Uroda w PRL-u: Jakby było, gdy nic nie było?

Uroda w PRL-u: Jakby było, gdy nic nie było?Krem do skóry tłustej, krem matujący, krem z kwasem hialuronowym? Kiedyś kobiety nie miały takiego dylematu – był krem tłusty, półtłusty i wszędobylski krem Nivea. Nikt nie martwił się tym, czy „zapcha pory”. Co ciekawe jednak – krem Pani Walewska w eleganckim, granatowo-złotym opakowaniu, produkowany był na długo przed tym, jak Guerlain wprowadził identyczną kolorystykę swoich słoiczków.

Uroda w PRL-u: Jakby było, gdy nic nie było?Czym pachniały panie w okresie PRL-u? Cóż, te zamożniejsze mogły pozwolić sobie na zakup Opium Yves Saint Laurent czy Poison Diora w Pewexie, inne panie zadowalały się dezodorantami Currara czy perfumami Być Może, produkowanymi przez polskie zakłady Pollena Uroda. Inną zapachową sławą była Pani Walewska – perfumy bardziej eleganckie, szykowne i – podobnie jak Być Może – sprzedawane do dziś. Na oficjalnej stronie firmy Miraculum dowiemy się, że inspiracją do powstania zapachu była popularna komedia kostiumowa z 1966 roku pt. „Marysia i Napoleon”; w reżyserii L. Buczkowskiego, w której główne role zagrali Beata Tyszkiewicz (Pani Walewska) oraz Gustaw Holoubek (Napoleon Bonaparte). Na tej podstawie powstał wizerunek marki nawiązujący do postaci pięknej Marii Walewskiej i słoik do kremu w kształcie odwróconego kapelusza Napoleona.

Dziś mamy mydło szare i wszelkie inne mydła. Ale w PRL-u panował podział na mydła szare, półtoaletowe i toaletowe, które różniła ilość dodanych substancji uszlachetniających. Panie dla bezpieczeństwa stosowały jednak głównie mydła toaletowe dla niemowląt. Na przykład Kajtek, Jacek i Agatka czy Bobas. Cóż jednak kosmetyki, kiedy w łazienkach nierzadko nawet nie było płytek. Kto czytał Klin Joanny Chmielewskiej być może pamięta scenę, gdy Joanna, bohaterka mówi do swojego tajemniczego rozmówcy: „Nie żartuj, masz glazurę?”.

Czytaj więcej: Moda polska od lat 40. po lata 90. XX wieku (VIDEO) – ten dokument trzeba obejrzeć!

Uroda w PRL-u: Jakby było, gdy nic nie było?

Uroda w PRL-u: Jakby było, gdy nic nie było?Uroda w PRL-u: Jakby było, gdy nic nie było?