Kwestia unikania wf-u i jego potrzeba jest teraz w mediach gorącym tematem. W akcję społeczną zachęcającą do ćwiczeń w szkole zaangażowała się m.in. Anna Lewandowska.

Tymczasem do naszej redakcji przyszedł list od Czytelniczki, licealistki, która w-fu nienawidzi i będzie unikać go tak długo, jak się da. Dodamy, że to wysportowana dziewczyna lubiąca ruch. W czym tkwi problem? Czytajcie, bo to ciekawe spojrzenie na sprawę „od środka”.

Pisownia oryginalna.

Witam całą Redakcję i inne Czytelniczki!

Nie bardzo wiem, gdzie napisać z tym tematem, ale skoro Zeberka tyle pisze o Annie Lewandowskiej, a ja odwiedzam Was często, padło na Was. Chodzi o akcję z wf-em. Zrobiło się nagle wielkie „halo” z powodu tego, że uczniowie nie chcą ćwiczyć. Wszyscy mówią, jakie to ważne, żeby chodzić na WF. Niech sobie wszyscy ci szanowni przypomną swoje szkolne czasy. Czy paniusie nie unikały wf-u tak samo jak my dzisiaj?

Lubię sport, ale nie lubię wf-u. Po lekcjach chodzę na zajęcia taneczne (kilka razy w tygodniu), często też na basen. Dużo jeżdżę na rowerze, chodzę dużo na piechotę. Jestem wysportowana i rozciągnięta. Za to wf-u bardzo nie lubię i już wyjaśniam dlaczego.

Czy pani Ania Lewandowska miała kiedyś po treningu mniej niż 5 minut na doprowadzenie się do porządku? Bo tak to mniej więcej wygląda. Jasne, są u nas w szatni prysznice (całe 3 brudne, niedomyte kabiny na szatnię damską, w których aż strach się myć, do chłopaków nie zaglądam), ale prawie nikt z nich nie korzysta, no chyba, że są jakieś zajęcia pozalekcyjne i wszyscy mamy sporo czasu, żeby się kąpać. A i tak nikt tego nie robi, bo woli pojechać do domu i tam się umyć. Nie lubię wfu, bo dają nam ułamek sekundy, żeby wyskoczyć z ubrań i potem, spoceni musimy zmieścić się w przerwie, żeby z powrotem się przebrać. Nie cierpię tego smrodu w szatni, niedobrze mi się robi, kiedy widzę dziewczyny pryskające swoje spocone ciała dezodorantam.

Później trzeba iść na lekcję, chociaż ja wolałabym mieć te 10-15 min więcej, żeby się w spokoju umyć. Nie wystarcza czasu, bo chce się pić, chce się siku, trzeba iść na drugi koniec budynku na fizykę, a nauczyciel akurat nie toleruje ani minuty spóźnienia. Taki WF między innymi lekcjami to żadna przyjemność, w dodatku potem niektórzy śmierdzą na lekcji tak strasznie, że aż się robi słabo. No sorry, każdy ma inne podejście do higieny.

Pani wuefistka to osobny temat. W zeszłym roku uczyła nas kobieta, do której nie miałam zastrzeżeń – zawsze na sportowo, ćwiczenia były też ok. W tym roku dostała się nam paniusia (przepraszam, inaczej się nie da), która na lekcję przychodzi w butach na koturnie, w pełnym makijażu, a jedynym sportowym elementem jest kolorowa, obcisła bluza. Już widzę, jak się poci i spływa jej to smoky eye. Kiedy zobaczyła, że dobrze biegam, na siłę wysłała mnie na treningi lekkoatletyczne.

Te dwie godziny WF-u z nią szczerze mówiąc nie dają mi nic. Jakiś tam skok przez kozła, przewroty, gra w koszykówkę? Kiedy ja gier zespołowych nienawidzę, wolę taniec, w który wkładam zdecydowanie więcej wysiłku. Tego tańca rzecz jasna nikt nie bierze pod uwagę. W szkole nie ma wyboru, lekcje WFu są takie same, wtórne i w ogóle nie biorą pod uwagę indywidualnych predyspozycji. Nie nadaję się do koszykówki, ale umiem kręcić piruety – to w szkolnym pojęciu zupełnie bez znaczenia.

Może po prostu powinno się innych zachęcać do ruchu w ogóle? Przecież sport ma być przyjemnością, nie przymusem. W szkole przyjemność mam z niego żadną. Poza szkołą – ogromną, bo robię to co lubię.

Pozdrawiam
A.

Co myślicie?