Ile razy wracając z zakupów niosłaś ze sobą rzeczy, które później leżały na półce „odłogiem”, nieużywane, nawet nie lubiane i… drogie. Mydło za 20 zł, które stoi i pachnie, ale jest nieporęczne, za to miało ładne opakowanie. Spray do włosów, który miał czynić cuda, ale okazało się to tylko pobożnym życzeniem. Jakiś żel do twarzy, który też miał „coś” robić, a leży nie robiąc nic, bo po prostu okazał się bezużyteczny.

Bardzo często tak właśnie kończą się zakupy w dużych drogeriach, wielkich sieciówkach, gdzie kosmetyki aż kuszą, by je kupić, obiecując, że dzięki nim będziemy piękniejsze, szczęśliwsze, lepsze.

– Mam z pięć balsamów do ciała – przyznaje moja koleżanka Magda. – Używam jednego, ulubionego. Resztę z przymusu, od czasu do czasu, bo kupiłam i szkoda wyrzucić. Chowam je przed narzeczonym, bo gdyby zobaczył, nazwałby mnie wariatką. Chyba słusznie.

Znajoma otwiera swoją kosmetyczkę. Liczy błyszczyki.

– 12 sztuk – podsumowuje. – Te dwa kupiłam w promocji w Douglasie. Nie używam ich, ale były przecenione z 110 zł na 50. To trochę rozgrzesza.

Z Elą jest podobnie. Najczęściej „spadkobierczynią” po jej regularnym sprzątaniu łazienki zostaje mama.

– Ona wiecznie na sobie oszczędza. Oddając jej kosmetyki, których nie używam, mam wrażenie, że się nie zmarnowały – mówi. – Tylko czasem mam wyrzuty sumienia, bo za pieniądze, które wydałam na te rzeczy mogłabym zabrać ją na zakupy i sprezentować coś specjalnie dla niej.

Ela „odchudza” swoją toaletkę i… zbieractwo trwa dalej.

– Jak wejdę, to po mnie. Lubię raz na jakiś czas coś sobie sprawić. Często odwiedzam Sephorę bez specjalnego celu. Wchodzę, żeby popatrzeć, wychodzę z trzecim pudrem brązującym. A jak mnie nie stać, kupuję najtańsze. Byle było nowe. Wiem, że to dziwne, ale też zdaję sobie sprawę, że wiele dziewczyn ma podobnie.

To prawda, niemal każda z nas ma w swojej łazience rzeczy, których nie lubi, rzeczy, których nie zdąży zużyć, nim się zepsują lub tyle kosmetyków, że połowa jest absolutnie niepotrzebna.

Radą na takie nałogowe kupowanie mazideł może być kosmetyczne slow shopping, czyli przemyślane zakupy, z dala od gigantów z centrów handlowych.

Warto znaleźć niewielką, ale dobrze zaopatrzoną drogerię z fachową obsługą. Taką, gdzie testery są czyste i dostępne dla klientek, a nie dla dziewczyn, które tyko wpadają się wyciapać i wyperfumować.

Mówię o tym Eli.

– Ale w takich sklepach mam poczucie, że muszę coś kupić, żeby nie wkurzyć sprzedawczyni – wzdycha.

Zupełnie niepotrzebnie. Nie ma nic złego w tym, że sklep nie posiada szukanego przez nas kosmetyku. Gorzej jest, gdy same nie wiemy, czego chcemy. I w tym cały szkopuł.

Co zrobić, by mądrze kupować (w niewielkich drogeriach), czyli postawy slow shopping:

czytaj recenzje kosmetyków, zbieraj próbki, podpytuj znajomych, nie kupuj niczego dla hecy i z ciekawości; jest duże prawdopodobieństwo, że kosmetyk będzie nietrafiony, a Ty za jego cenę mogłaś mieć nową bluzkę,

do drogerii wchodź z konkretną potrzebą – wtedy i tobie, i ekspedientce będzie łatwiej dobrać coś, co Cię zadowoli,

nie bój się prosić o tańsze rzeczy – wiadomo, że najczęściej proponuje się rzeczy dobrych, drogich marek, ale nie ma nic złego w tym, że szukamy szminki za 20 zł, a nie za 60,

ekspedientka też człowiek, ona też jest kobietą i używa kosmetyków, naprawdę chce Ci pomóc, a nie wcisnąć bubel – w końcu zależy jej na tym, żeby zadowolony klient do niej wrócił; miej to na uwadze, kiedy patrzysz na nią podejrzliwie,

pytaj o próbki i testery – to, że nie ma ich na ladzie, nie znaczy, że są niedostępne; często leżą schowane przed ciekawskimi łapkami dziewczyn, które chadzają do drogerii po darmowy makijaż i perfumy, ciapiąc wszystko dookoła,

rób listy, czekaj z zakupami – w małych drogeriach za większe zakupy dostaje się najczęściej znacznie bardziej atrakcyjne gratisy, niż w wielkich sieciówkach.

Nadal nie przekonuje Cię kosmetyczny slow shopping? Kliknij tutaj.