Idzie zima – która z nas nie marzy o pięknym płaszczu puchowym, który będzie nie tylko ciepły, modny i… znakomitej firmy.

Na Allegro aż kuszą opisy:

Hermes puchowy naturalne futro

Max Mara elegancki puchowy odpinany kołnierz futra

czy

LUO LUO dla Liu Jo Ekskluzywny płaszcz

Pierwsza rzecz, przed którą chcemy ostrzec to prosty wniosek: te płaszcze nie mają nic wspólnego z Hermesem, Max Marą czy Liu Jo.

Są to chińskie wyroby – najzwyklejsze w świecie podróbki. Z tym, że bardzo drogie.

Sprzedawcy najczęściej oferują je z wyciętymi metkami, gdyż jest to „sprzedaż pozasalonowa”. Jednocześnie opisują płaszczyki jako pochodzące z najnowszej kolekcji.

Przede wszystkim nie ma czegoś takiego, jak „pozasalonowa sprzedaż najnowszych kolekcji”. Oryginalne ubrania luksusowych marek dostaniemy tylko w firmowych salonach.

Druga rzecz to wycięte metki – do zabieg mający przekonać kupujących o tym, że odzież jest firmowa, bo „producent wymaga ich wycinania do sprzedaży pozasalonowej”. Prawda jest taka, że – owszem – metki są wycinane, ale taką odzież można dostać w specjalnych outletach, do których trafia albo towar wadliwy albo sprzed kilku sezonów. Takie praktyki mają jednak marki z tzw. średniej półki. Max Mara, Hermes czy Liu Jo nie praktykują podobnej sprzedaży. A zatem metki zostały wycięte, bo miały logo chińskiego producenta.

Trzecia rzecz to jakość.

– Kupiłam ten płaszcz niby Max Mary – mówi Asia, która dała się nabrać. – Na zdjęciach wyglądał świetnie. Kiedy przyszedł, okazało się, że rękawy sięgają mi zaledwie do połowy przedramienia, a zatrzaski są tak licho przyszyte, że zaraz mogą się oderwać. Rzekomy kołnierz z lisa [na innych aukcji opisują to jako jenota] miał niewiele z prawdziwym futrem. O to ostatnie nawet nie mam pretensji, ale chodzi o uczciwość. Na szczęście zwróciłam kurtkę i sprzedający zwrócił mi pieniądze, ale mam nauczkę.

Kolejną sprawą, na którą powinniśmy zwrócić uwagę, to nazewnictwo.

Możemy natrafić na opisy przekonujące, że sprzedający oferuje kurtkę lub płaszcz „Luo Luo dla Liu Jo”. Coś takiego nie istnieje, a Luo Luo to nic innego, jak chińska podróbka znanej marki.

I w końcu cena.

– Kupiłam płaszcz za 590 zł. Jak na moją kieszeń to dość drogo, ale przekonał mnie opis o jakości ubrania – mówi Weronika, która też dała się nabrać na piękne zdjęcia i tekst na aukcji. – Płaszcz przyszedł, ale nie wygląda tak dobrze. Tkanina jest jakaś cienka, gdzieniegdzie wychodzą nitki. Na żywo nigdy nie zapłaciłabym za niego takiej ceny.

– Najlepsze było, kiedy napisałam do sprzedającej o tych nitkach. Odpisała, że jak mnie nitki denerwują, to mogę je sobie powycinać! – dodaje Weronika rozkładając ręce.

No właśnie – sprzedający. Mamy prawo pytać ich o dowody na autentyczność sprzedawanych ubrań, źródło pochodzenia. W ramach małego śledztwa rozesłaliśmy ok. 20 zapytań do różnych osób oferujących takie „płaszcze puchowe Hermesa” czy „puchowe kurki Max Mary”.

Większość pytań pozostała bez echa. Dostaliśmy tylko kilka odpowiedzi, z których trzy mogą być dostatecznym podsumowaniem (pisownia oryginalna):

Odopowiedź I:

kupilam plaszczyk za granica w medjolanie, ale mi sie znudzil i go teraz sprzedaje

Odpowiedź II:

Niestety nie posiadam żadnych certyfikatów. Metki zostały wycięte ze względu na sprzedaż pozasalonową i w trakcie nabycia płaszcz był już w takim stanie, jak na zdjęciach. Jakość płaszczyka jest jednak znakomita – markę widać na odległość.

Odpowiedź III:

Witam plaszczyki sa importowane z Wloch.

Zdjęcia modelki w ślicznym płaszczyku „Max Mary” mają być dowodem na jego autentyczność. W rzeczywistości pochodzą z katalogów azjatyckich producentów. Rękawki, które na zdjęciu są odpowiedniej długości, w rzeczywistości nawet nie sięgają nadgarstka na kobiecie średniego wzrostu.