Kształt i wielkość nosa bardzo wpływa na wygląd całej twarzy. Buzia z małym, zgrabnym noskiem sprawia wrażenie bardziej dziewczęcej, subtelniejszej i w wielu wypadkach także młodszej. Małe oczy powiększysz używając białej kredki, usta – konturówki i jasnych szminek, odstające uszy zakryjesz włosami. A co z nosem, który jest centralną częścią twarzy? Za szeroki można optycznie zmniejszyć używając pudru konturowego. Gorzej jeśli jest długi i garbaty – wizażyści mają na to tylko jedną radę – odwróć uwagę od nosa podkreślając inną część twarzy.

Nos był od zawsze powodem moich kompleksów – za długi i garbaty – garb co prawda nie był aż taki straszny, ale był i to tylko pogarszało moje samopoczucie. Miałam wrażenie, że wszyscy patrzą tylko w ten jeden punkt mojej twarzy. Jej dość ostre rysy jeszcze bardziej podkreślały ten mankament. Potrafiłam godzinami wystawać przed lustrem i wyginać szyję na wszystkie strony, usiłując przekonać się, czy naprawdę jest taki straszny. Zdjęcie twarzy z profilu? O tym w ogóle nie było mowy. Doszło do tego, że poznając nowe osoby najpierw zwracałam uwagę na ich nos, w myślach porównując go ze swoim. Dopiero potem patrzyłam na resztę twarzy.

O operacji zaczęłam myśleć bardzo, bardzo wcześnie – praktycznie w okresie, kiedy mój nos z dziecięcego zaczął zmieniać się w ten „dorosły”, kiedy urósł i nabrał tych niezgrabnych kształtów, a życzliwe koleżanki nie omieszkały tego faktu nie zauważyć. Rodzice nie słuchali moich lamentów – bo kto brałby poważnie 13 czy 14-letnią dziewczynkę mówiącą o operacji plastycznej?

Czas mijał, nos stał się taki, jaki się stał, a ja z każdym dniem byłam coraz bardziej pewna tego, że kiedyś sobie go zoperuję. Czytałam wszystkie artykuły na temat operacji plastycznych nosa, również te związane z ewentualnymi komplikacjami i zagrożeniami, oglądałam dziesiątki zdjęć „przed” i „po”, próbowałam zorientować się w cenach i… kombinowałam, jak tu w miarę szybko zarobić na zabieg.

Później przyszło paskudne złamanie, po którym nie tylko stał się jeszcze brzydszy – przede wszystkim doznałam poważnego uszkodzenia przegrody nosowej, a ponieważ cierpię na astmę, operacja stała się koniecznością. Postanowiłam więc zrobić jedno i drugie – plastykę i wyprostowanie przegrody nosowej podczas jednego zabiegu.

Nie chciałam ryzykować taniej operacji – stwierdziłam, że jeśli już mam iść pod skalpel, to niech zajmie się tym najlepszy specjalista w okolicy. Nie musiałam długo się rozglądać, aby trafić na nazwisko doktora Bieńkowskiego. Ponieważ byłam już w takim wieku, że mój nos już nie rósł, umówiłam się na wizytę konsultacyjną, na którą przyszło mi czekać dwa miesiące.

W dniu wizyty denerwowałam się jak przed samą operacją. W poczekalni wydawało mi się, że wszyscy pacjenci doskonale widzą, co będę sobie poprawiać. Na szczęście sama wizyta mnie uspokoiła – pan doktor obejrzał mój nos i wyszczególnił mi, co trzeba z nim zrobić. Wyjaśnił, jak będzie wyglądała operacja, jakie badania powinnam wykonać, a potem ustaliliśmy datę zabiegu.

Cena, 7700 złotych, przerażała mnie – była znacznie wyższa, niż w innych gabinetach chirurgii plastycznej w okolicy, ale nie zamierzałam oszczędzać na, jakby na to nie patrzeć, swoim zdrowiu. Płaciłam w końcu za jakość i za opiekę, jaką zostanę otoczona w klinice.

Przed operacją musiałam wykonać badanie krwi oraz zaszczepić się przeciwko żółtaczce. Na kilka godzin przed zabiegiem nie wolno mi było nic pić ani jeść. Tak się akurat złożyło, że miałam być operowana rano, więc nie było to problemem.

Na miejscu okazało się, że przede mną operowana będzie jeszcze jedna kobieta – miałam więc półtorej godziny czasu, aby jeszcze raz się zastanowić. Stałam w łazience obok mojej sali i wpatrywałam się w lustro po raz nie wiem który. A później powiedziałam sobie, że do odważnych świat należy i że nie mogę teraz, po tym całym wielkim oszczędzaniu, po prostu zrezygnować, skoro mam szansę spełnić swoje marzenie.

Niebawem do mojej sali zawitała pani anestezjolog, która przyniosła mi do wypełnienia kwestionariusz. Musiałam wpisać swoją wagę i wzrost, wyszczególnić ostatnie zabiegi – w tym także te kosmetyczne, jak na przykład przekłuwanie ciała, tatuaż czy depilacja. Konieczne było także podanie leków, które przyjmuje się na stałe. Ze względu na moją astmę musiałam mieć przy sobie Ventolin – wziewny lek, który miał mi pomóc na wypadek nieprzewidzianej reakcji mojego organizmu na narkozę.

Później już poszło szybko – musiałam jeszcze odwiedzić gabinet pana doktora, aby wykonać zdjęcia do dokumentacji. Po chwili zjawiła się po mnie pielęgniarka – zostałam zaprowadzona do wielkiej, nowoczesnej sali operacyjnej, której widok i tak mnie nieźle przeraził. Dostałam dawkę narkozy i po chwili odpłynęłam.

Podczas zabiegu miałam w gardle rurkę, przez którą pompowano mi tlen – dlatego obudził mnie głos pani anestezjolog krzyczącej „Oddychaj!”. Nie bardzo wiedziałam co się dzieje, po chwili znów spałam, ale obudziły mnie torsje. Wymiotowałam przez jakieś 2-3 godziny po operacji. Potem był spokój i długi sen.

Nos nie bolał mnie w ogóle. Bolała mnie za to – i to porządnie – głowa. Kiedy następnego dnia rano podniosłam się z łóżka, aby pójść do łazienki, pod oczami zobaczyłam wielkie, fioletowo-żółte sińce. Cała twarz była zapuchnięta, nos rozdęty i pokryty opatrunkiem z metalowym „stelażem”, mającym mu zapewnić ładny kształt. Oddychanie przez nos nie było możliwe – tkwił w nim seton, bardzo długi, wetknięty aż do samych zatok tampon. Tego samego dnia wypuszczono mnie do domu – miałam zgłosić się nazajutrz, aby ów seton usunąć.

W domu nie musiałam brać żadnych środków przeciwbólowych – ból głowy ustał, a nos w dalszym ciągu w ogóle nie bolał. Teraz bałam się czekającego mnie usuwania setonów.

Okazało się, że nie było przed czym drżeć. Samo usunięcie trwało może 5, może 10 sekund i nawet tego nie poczułam. Seton nasączony był tłustym płynem, dzięki czemu opuścił mój nos bez problemów. Od razu poczułam sterylny zapach sali i mogłam oddychać nosem. Dostałam receptę na delikatne krople do nosa, które miały pomóc w gojeniu. Założone wewnątrz szwy miały rozpuścić się same po kilku tygodniach. Sześć dni później miałam zgłosić się do zdjęcia gipsu i nareszcie ujrzeć swój nowy nosek.

Po wyjęciu setonów sińce i opuchlizna na twarzy zaczęły znikać szybciej. Z nosa wyciekała ropa i sporadycznie także krew, strupki powodowały wiercenie i strasznie chciało mi się kichać, ale wiedziałam, że nie wolno mi tego robić. I to chyba było w tym wszystkim najtrudniejsze.

Z dnia na dzień opatrunek na mojej twarzy malał, pozwalając mi rozróżnić zarys poprawionego nosa. W końcu nastał dzień, w którym miałam pozbyć się gipsu. Do kliniki pojechałam znów z żołądkiem gdzieś w okolicach gardła.

Poczekalnia znów była pełna ludzi. Na szczęście nie musiałam długo czekać – w gabinecie pan doktor ściągnął gips w mgnieniu oka i powiedział tylko: „Śliczny”. Przejrzałam się w lustrze i nie mogłam zapanować nad łzami. Bo faktycznie był śliczny, taki, o jakim zawsze marzyłam. Mały, ale nie za malutki – pasujący idealnie do mojej twarzy i o pięknym, zgrabnym łuku. Wyszłam z gabinetu z szerokim uśmiechem na twarzy i uczuciem, że spełniłam swoje marzenie. W drodze do domu cały czas przeglądałam się to w lusterku, to w szybie samochodu. Dobrze, że to nie ja prowadziłam, bo pewnie spowodowałabym wypadek 🙂

Zgodnie z tym, co powiedział mi lekarz, mój nos w ciągu następnych kilku miesięcy jeszcze zeszczuplał i zrobił się chyba jeszcze zgrabniejszy. Sześć tygodni po zdjęciu gipsu miałam wizytę kontrolną, która została wliczona w cenę zabiegu.

Przez pierwsze dni po zdjęciu gipsu nos był szalenie wrażliwy – zaczynał mnie boleć nawet od lekkiego powiewu ciepłego wietrzyku, nałożenie makijażu również było przez pewien czas niemożliwe. Na nosie złuszczył się naskórek. Okres tej największej wrażliwości na dotyk trwał jakieś dwa do trzech tygodni. Później jeszcze przez jakieś cztery miesiące był wrażliwy na nacisk, najdłużej to uczucie utrzymywało się w czubku nosa – potem przeszło w uczucie lekkiego ścierpnięcia, by wreszcie zniknąć w ogóle.

Po operacji na dłuższy czas trzeba zapomnieć o opalaniu, należy też unikać podnoszenia ciężarów oraz – w pierwszych tygodniach po zabiegu – schylania się. Zbyt długi ciepły prysznic również może skończyć się krwotokiem. Nie jest też wskazane noszenie okularów, szczególnie tych cięższych, przeciwsłonecznych, gdyż nosek jest w tym czasie bardzo wrażliwy i w pewien sposób plastyczny – skutkiem czego może powstać deformacja.

Podsumowując – decyzję o poddaniu się operacji uważam za jedną z najlepszych w moim dotychczasowym życiu. Nowy nos niesamowicie poprawił wygląd mojej twarzy i przez to bardzo podniosła się moja samoocena – pozbyłam się w końcu swojego największego kompleksu. Wszystkim dziewczynom, które rozważają możliwość poprawienia nosa mogę powiedzieć tyle: naprawdę nie ma się czego bać! Warto jednak poświęcić czas na poszukanie dobrego lekarza no i przede wszystkim być pewnym swojej decyzji.