GlamGlow to maseczka, która m.in. w Stanach Zjednoczonych zdążyła się dorobić statusu kosmetyku kultowego. Takiego, który jest drogi, magiczny i superskuteczny. Faktycznie, cena 200 zł za niewielki, 30 ml słoiczek, może skutecznie odstraszać. Postanowiłyśmy zatem przetestować ten kosmetyk bez marketingowych wytycznych. Jak wypadł?

Otwieramy efektowne pudełko, które już samo wiele obiecuje. Wewnątrz błotnista, ciemna mieszanka – tak naprawdę mamy wrażenie, że to gotowa do użycia maseczka ze zwykłej szarej glinki. Nakładamy na umytą wcześniej twarz i odczekujemy przepisowe 15-20 minut. W tym czasie maseczka zasycha, a nasze pory uwalniają zanieczyszczenia, a przynajmniej tak się wydaje, bo na maseczce pojawiają się niewielkie, ciemne punkciki.

Zmywamy więc maseczkę i przyglądamy się krytycznie skórze. Matowa, pory jakby zmniejszone, cera wygląda na naprawdę czystą, a jej koloryt jest wyrównany. Efekt wow?

Możliwe, ale zawiedzie się ten, kto myśli, że dzięki kosmetykowi pozbędzie się zaskórników i wągrów. Głębokie zanieszyszczenia też nie zostają wyeliminowane. Kto wcześniej stosował naturalne glinki, np. kaolin, odniesie wrażenie, że GlamGlow działa identycznie. Nie lepiej, nie gorzej, a bardzo podobnie. I owszem, po zastosowaniu tego drogiego specyfiku wyglądamy świetnie, ale skłamalibyśmy, gdybyśmy przekonywali, że nie ma tańszych kosmetyków o podobnym działaniu.

Nadal macie ochotę ją wypróbować?

Cena: 200 zł

 
Kosmetyk tygodnia: GlamGlow maseczka Super-Mud Clearing Tre