Tanio kupić, drożej sprzedać – to żelazna zasada handlu. Dobrze by było, gdyby „handlary” trzymały się tylko jej. One przy okazji chcą sprzedać, zwrócić, oszukać i sprzedawcę, i klientkę. Działają w sieci, bo tam nikt nie sprawdzi stanu sprzedawanych przez nie rzeczy do momentu, gdy przesyłka nie dojdzie pod wskazany adres. Kilku oszukanych i „handlara” zmienia pseudonim, pod którym działa.

– Za pośrednictwem serwisu aukcyjnego kupiłam sweter. Dziewczyna sprzedawała go jako nowy, z metką. Rzecz z popularnej sieciówki. Cena z metki: 199 zł. Ona miała za 149 zł. Przesyłka przyszła szybko, ale parę rzeczy nie pasowało – opowiada Iza, która ma za sobą niemiłe doświadczenia z „handlarą”. – Podejrzana wydała mi się tekstylna metka, która była brudna. Sweter po prostu śmierdział. Pod pachami szczególnie, a na lewej jego stronie były jeszcze ślady dezodorantu. Ohyda.

Handlary z sieci i sieciówek Sprzedająca nie odpowiedziała na maila, milczy. Bo co ma napisać, skoro wszystko jasne? Znalazła chętną, która kupiła od niej rzecz, która tę nosiła z metką. Tak jest – z metką. I nie prała, bo potem planowała odsprzedać ją, by mieć na nowy ciuch. I tak się stało.

– Dostała ode mnie negatywny komentarz, ale pewnie niebawem zmieni sobie konto i ponaciąga nowe osoby – mówi moja rozmówczyni.

To pierwszy model działania internetowych naciągaczek: w znanych sieciówkach kupują swetry, sukienki, spodnie, żakiety… Nie odcinają metki lub kupują metkownicę. Noszą jeden sezon, papierowe metki zachowują, bo przecież jeszcze się przydadzą. A potem działają w serwisach aukcyjnych lub szafiarskich. Oferują rzeczy już niedostępne a ich zdaniem „poszukiwane”. Często ilustrują swoje oferty zdjęciami kradzionymi z popularnych blogów modowych – wtedy szansa, że dana rzecz szybko się sprzeda, wzrasta kilkukrotnie. Gdyby uczciwie informowały, że sprzedają rzecz używaną, cena spadłaby drastycznie. A one przecież „zarabiają” na nowe ciuchy, choć słowo „naciągają” jest dużo bardziej na miejscu.

Kim są te dziewczyny? Wiele z nich ma własne blogi modowe, ale nie są popularne. Kupują dużo, ale na blogu jeszcze nie zarabiają, więc chcą, by „biznes” się zwrócił. I by mieć za co finansować ubrania na kolejne wpisy. Jeszcze inne po prostu wpadają na genialny w ich mniemaniu pomysł sprzedawania używanych, niepranych ubrań jako nowe, bo chcą w ten sposób zaoszczędzić. Na forach internetowych nietrudno o opisy podobnych doświadczeń.

Handlary z sieci i sieciówek– Zadzwoniłam do jednej, usiłowała mi wmówić, że kupiona przeze mnie sukienka jest nowa, a ewidentnie miała plamy pod pachami. Ktoś ją miał na sobie całą noc. Po prostu nie odciął metki. A ta kobieta przekonywała, że sukienka jest brudna, bo była mierzona w sklepie. Chyba przez całe żeńskie liceum – narzeka Marta, która również ma za sobą złe doświadczenia.

Inne dziewczyny próbują działać od razu. Klientom sklepów przysługuje prawo zwrotu ubrań w określonym czasie bez podania przyczyny. Warunkiem są zachowane metki.

– Przychodziły do nas takie, które kupowały sukienkę w piątek, w sobotę szły w niej na imprezę, a metkę chowały i nie odcinały, bo nie było jej widać. W niedzielę wracały do sklepu i bezczelnie oddawały sukienkę – opowiada M., która pracowała w dużej sieci odzieżowej i pragnie zachować anonimowość. – Niektórzy przychodzili nawet ze zużytą bielizną, choć to nie do pomyślenia. A pomysłowe matki reklamowały spodnie, które ich dzieci zdążyły zniszczyć w krótkim czasie, np. na placu zabaw.
Gdy sukienka nosi pewne ślady użytkowania, sprzedają w sieci. Gdy musiały odciąć metkę, oferują ją często jako nową, bez metki.

Handlary z sieci i sieciówekJak uniknąć takich oszustek? Chyba najlepszym sposobem jest kupowanie w sklepach outletowych, gdzie sprzedawcy uczciwie informują o wyciętych metkach, przybrudzeniach, czy innych wadach. Jeżeli nabywamy w sieci rzeczy dostępne w sieciówkach kilka sezonów temu, marna jest szansa, że są faktycznie w nienagannym stanie. Chyba, że ktoś przechowywał je w tekstylnej torbie w dobrze wietrzonej szafie, lecz jakie są na to szanse, wie każdy.

„Handlary z lumpeksów” to kolejny model. Oferują w sieci odzież vintage i co prawda uczciwie piszą, że są to rzeczy używane, ale są prawdziwym utrapieniem… innych klientek second handów.

– Dzień dostawy to dramat – opowiada Alina, która lubi buszować po takich sklepach. – One dokładnie wiedzą kiedy i gdzie dostarczany jest towar. Pchają się, potrącają inne kobiety. Łowią ubrania z najlepszymi metkami, potem odsprzedają w sieci za znacznie wyższą kwotę. Mnie to nie razi, niech zarabiają, ale to, co wyprawiają w sklepach, jest okropne. Hieny odzieżowe.

CZYTAJ DALEJ…

Handlary z sieci i sieciówek

Dziesiątki użytkowniczek forów poświęconych zakupom w second handach kiwa głowami: „handlary” są prawdziwym utrapieniem.

– Potrafią wyrwać towar z rąk, jeszcze inne bezczelnie wyciągają innym z koszyka. Gdy ktoś im zwróci uwagę głupio się tłumaczą, ale wiele kobiet daje za wygraną, bo są po prostu natrętne – mówi Beata, pracownica dużego second-handu. Wiele z tych kobiet ma tzw. butiki vintage, gdzie upolowane przez nie ubrania są kilkakrotnie droższe. Polują tylko na znane marki. Często są to starsze panie, ale świetnie orientują się w metkach. Kupują niby „dla wnuczki”. Owszem, dla wnuczki, które później sprzedaje to dalej. A jest co, bo nieraz trafiają się rzeczy z papierową metką.

– Często mają swoje klientki, które później odwiedzają w domach. Chodzą od jednej do drugiej bo wiedzą, że nikt tak jak one nie będzie awanturował się o kawałek płaszcza – dodaje S., właścicielka małego second-handu. – Niby duże miasto, ale znam je wszystkie i poznaję. Są u mnie regularnie. Co mam zrobić? To też moje klientki. Jasne że wolałabym, żeby każdy zachowywał się kulturalnie, ale ja nie sprzedaję ciuchów za 100 czy 200 zł, tylko za złotówkę.

Kupowanie w komforcie ma swoją cenę. Idąc do butiku wiemy, że nikt nie wyrwie nam z rąk bluzki, którą chcemy przymierzyć, ale zapłacimy za nią dużo więcej. Kto się nie boi, kupuje w sieci, ale tutaj już obowiązuje dużo więcej reguł bezpieczeństwa zakupów. I trzeba się liczyć z tym, że ludzie nie zawsze są uczciwi.