Generalnie się ich nie lubi, przynajmniej taki jest stosunek mediów i – jak się okazuje – również sporej części projektantów. Polskie fashionistki przeszły drogę od nikomu nieznanych dziewczyn do celebrytek. Co potrafią? Pojedyncze przypadki śpiewają, ale najczęściej panuje przekonanie, że nie potrafią pochwalić się żadną znaczącą wiedzą ani umiejętnościami. Czyżby? Udowodnimy, że jest inaczej. Bo czy ktoś potrafi odmówić im przedsiębiorczości?

Blogerki po drugiej stronie lustraBlogerką modową nie zostaje się w jeden dzień. To lata (tak, lata) pracy. Gdy popatrzymy na najpopularniejsze blogi modowe i zerkniemy na pierwszego posta, oprócz słabej jakości zdjęć i marnych wpisów zaskakiwać może fakt, że liczą sobie kilka lat. Te błyskawiczne z pozoru kariery były jednak budowane przez pewien dłuższy okres. Wówczas dziewczyny miały czas, by się uczyć, reagować na komentarze, zbierać grupę fanów, odpisywać na liczne maile, wyszukiwać nowe możliwości ulepszenia swoich zdjęć, zasad kompozycji czy poszerzania jakże cennych kontaktów. W międzyczasie najczęściej kończyły jakieś szkoły, bo zaczynały młodo (wszak młode są w dalszym ciągu).

W tym czasie media zachwyciły się nowym zjawiskiem. Zaczęto o nich pisać, zapraszać je na imprezy. Bo jak tu ignorować nowe, poważne trendsetterki. Poważne z tego względu, że pojedyncza noszona przez nie rzecz jest oglądana przez kilkaset tysięcy osób. Hobby i niewinna zabawa zaczęły zamieniać się w intratny biznes, ale powiedzmy sobie szczerze: któż nie chciałby połączyć zainteresowań z pracą? Chodzące billboardy wykorzystają każdą powierzchnię i sposób, zupełnie tak, jak właściciel świetnie prosperującej agencji reklamowej.

Blogerki po drugiej stronie lustraWciąż wytyka im się infantylność, nieobycie, by nie powiedzieć: głupotę. Robią to nierzadko osoby starsze od nich o średnio dziesięć, dwadzieścia lat. Ci, którzy mieli znacznie więcej czasu na zdobycie i wiedzy, i ogłady.

W końcu niechęć „prawdziwej”, „wysokiej” mody – projektanci przestali zapraszać blogerki modowe na swoje imprezy. Przestali, zatem wcześniej korzystali z rozgłosu, jaki przynosiła ich obecność. W pewnym momencie doszło jednak do paradoksu, który zauważył Marcin Tyszka: więcej wpisów zaczęto poświęcać wspomnianym gościom, niż samym kolekcjom. Którego projektanta to nie zaboli?

Oprócz mody, na którą w Polsce stać tylko nielicznych, jest moda ludzi o ograniczonym budżecie. Tu nie liczy się znajomość jej historii, języków obcych i lata spędzone na szlifowaniu kunsztu krawieckiego. Bardziej znajomość Instagrama, Facebooka, popularnych gustów i możliwości spodobania się. Brzmi niepoważnie? A jednak każda z nich: Kasia Tusk, Maffashion, Jessica Mercedes, czy Macademian (która, nim jeszcze sięgnęła po blogerską sławę, wysyłała regularnie swoje stylizacje do zaprezentowania na Zeberce,) zrobiły ze swoich osób żywe marki.

Zobacz więcej: Margaret nim sięgnęła po sławę

Blogerki po drugiej stronie lustraZnaczenia blogerek nie da się zatem zanegować, choć – jak widać – trwają próby strącenia ich z piedestału. Piedestału, na który ktoś pozwolił im wejść. Ponieważ by doprowadzić do tej sytuacji potrzeba było milionów klików, komentarzy, niezliczonych słów zachwytu. A one po prostu wykorzystały to na swoją korzyść. Ktoś nagle zorientował się, że niewinne dziewczynki mające służyć cudzym interesom robią własne, i to niemałe. Przeszkadzają ich wypchane po brzegi szafy, którymi chętnie chwalą się na Instagramie i kłują w oczy drogie kosmetyki. Modnie jest je krytykować, co zresztą robią namiętnie Dorota Wróblewska, Marcin Tyszka i Michał Witkowski. Mają do tego prawo, choć w ten sposób umacniają tylko znacznie nielubianych przez siebie dziewczyn. W myśl zasady, że nieważne, co mówią, ważne, by mówili.